Pomoc w kryzysie
Kolosalna pomoc, złagodzenie problemów, utrzymanie cenionych pracowników. Przedsiębiorcy z Pomorza Zachodniego mówią wprost: kryzys wywołany pandemią koronawirusa wciąż jest, ale gdyby nie pomoc funduszy unijnych, ich firm już by nie było.
Pomoc dla przedsiębiorców finansowana z funduszy unijnych przekazanych przez samorząd województwa zachodniopomorskiego, to dziesiątki milionów złotych. Dopłaty dla przedsiębiorców na utrzymanie miejsc pracy (dysponowały nimi Powiatowe Urzędy Pracy) sięgnęły 74 mln zł. Kolejne 50 mln zł Wojewódzki Urząd Pracy rozdysponował w formie grantów na kapitał obrotowy. Do tego doszło 100 mln zł na pożyczki płynnościowe, których udziela BGK i Zachodniopomorska Agencja Rozwoju Regionalnego. Warto też przypomnieć o 5 mln zł, które w formie grantów, w ramach projektu Odpowiedzialny Społecznie Proto_Lab, trafiły do zachodniopomorskich uczelni na walkę ze skutkami COVID-19. Jakie historie kryją się za tymi milionami złotych? Komu i jak pomogły?
Pomoc dla turystyki
Położony na południu Pomorza Zachodniego Barlinek reklamuje się jako Europejska Stolica Nordic Walking. 54 kilometry oznakowanych szlaków, piękne jezioro i Puszcza Barlinecka to walory, które faktycznie przyciągają turystów. Tylko tych ze Skandynawii przybywa tu co roku tylu, ilu gości w dużo większym przecież Szczecinie. Zatrzymywali się m.in. w położonym nad samym jeziorem, trzygwiazdkowym hotelu „Barlinek”.
– Kiedy wybuchła pandemia, zamiast kolejnych grup turystów mieliśmy kolejne anulacje – wspomina początek tegorocznego sezonu Bartosz Bogusław, właściciel hotelu.
W marcu, kwietniu i maju obroty spadły o 83 procent (w porównaniu do 2019 roku). Przedsiębiorca nie poddał się. Skorzystał z finansowego wsparcia oferowanego przez PUP w Myśliborzu na utrzymanie miejsc pracy i mikropożyczki w wysokości 5 tys. zł.
Stanęli na wysokości zadania, każdy pracownik pomagał, prowadzili nas za rękę – zachwala urzędników PUP Bartosz Bogusław.
To pozwoliło nie tylko utrzymać dziewięcioosobową załogę, ale nawet latem zatrudnić kolejną osobę. Opłacało się, bo w wakacje udało się podreperować budżet i spłacić zobowiązania z poprzednich miesięcy.
Polacy szukali spokojnych miejsc, z dala od tłumów, a Barlinek to w takiej sytuacji idealne miejsce – opisuje wakacje przedsiębiorca. – Wypoczywali u mnie np. mieszkańcy Świnoujścia i Kołobrzegu, którzy byli zmęczeni najazdem turystów na ich uzdrowiska. Byli też turyści z Niemiec.
Wrzesień nie zaczął się jednak najlepiej.
Pojawił się klient biznesowy, ale nie ma konferencji, szkoleń, anulowanych jest część zaplanowanych wcześniej wesel – wylicza Bartosz Bogusław. – Młode pary nie mają pewności, co i jak będą mogli zorganizować. Nie wytrzymują ciśnienia i rezygnują.
Bartosz Bogusław liczy jednak, że najgorsze ma już za sobą. Właśnie szuka kolejnego pracownika.
Odsiecz dla gastronomii
Jedziemy do Szczecina. Tomasz Rachoń od lat działa tu w branży gastronomicznej. Prowadzi kompleks lokali Pizzeria Bellini, Restauracja Lii-Tao, bawialnię dla dzieci Smakolandia, a ostatnio doszła do tego lodziarnia. Ta ostatnia powstawała w środku najgorszego kryzysu w branży.
Zły czas nigdy nie trwa wiecznie – tłumaczy to przedsięwzięcie Tomasz Rachoń. – Uznałem, że kiedy minie, my musimy być już gotowi do działania.
Pierwsze tygodnie pandemii były bardzo trudne i pełne strachu.
Oferowaliśmy jedzenie na wynos – wspomina przedsiębiorca. – Pamiętam dzień, w którym po dobiór przyszła mama z dzieckiem. Maluch tak się bał wirusa, że schował się pod stołem.
Tomasz Rachoń przyznaje, że jako przedsiębiorca był, w pewnym sensie, „zaszczepiony” na koronawirusa. W 2008 roku pracował w pięciogwiazdkowym hotelu w Europie Zachodniej. Widział jak menedżerowie działają w zderzeniu z ówczesnym, potężnym kryzysem. Po latach, już jako samodzielny przedsiębiorca, też nie załamał rąk.
Skorzystałem m.in. z funduszy na utrzymanie miejsc pracy – opowiada Tomasz Rachoń. – Dodatkowe pięć tysięcy złotych pożyczki z PUP pozwoliło opłacić rachunek za prąd. Wsparcie finansowe było kolosalną pomocą. Obroniłem każde miejsce pracy.
Co dalej? Tomasz Rachoń jest na razie bardzo ostrożny w rokowaniach.
Klienci wrócili, ale jest ich mniej – mówi przedsiębiorca. – Nie wszyscy w branży gastronomicznej mogą to przetrwać.
„Nie obniżyliśmy wynagrodzeń”
Na razie wciąż myślę o przetrwaniu, a mniej o rozwoju – nie kryje obaw Ewa Michalska, która prowadzi Centrum Edukacji „Pasja” w Szczecinie.
W jej branżę pandemia uderzyła równie mocno, jak w gastronomię. „Pasja” zajmuje się kursami kosmetycznymi dla dorosłych. Ich specyfika, czyli bardzo bliski kontakt między ludźmi, przez miesiące wykluczał działalność firmy.
Po prostu zamknęliśmy działalność – wspomina Ewa Michalska. – Nie chcieliśmy jednak tracić dwójki naszych doświadczonych pracowników.
Firma sięgnęła po fundusze z PUP na pokrycie części wynagrodzeń. Dostała też kolejne pięć tysięcy złotych wsparcia.
Nie obniżyliśmy wynagrodzeń, dołożyliśmy do nich z własnych zasobów – mówi Ewa Michalska.
Pomógł też drugi filar firmy: działalność handlowa na rynku kosmetycznym rozbudowana o środki dezynfekcyjne, maseczki i rękawiczki.
Teraz dwójka instruktorów, którzy m.in. dzięki funduszom unijnym zachowali pracę, znów ma co robić.
Są oczywiście przyłbice, maseczki, fartuchy jednorazowe, środki dezynfekcyjne, pomiary temperatury – wylicza obostrzenia Ewa Michalska. – Osobiście wszystkiego pilnuję. Sytuacja jest jednak wciąż niestabilna. Jest strach, dużo obaw, co stanie się jesienią. Klienci są bardzo ostrożni. Właśnie jedna z pań odwołała spotkanie, bo ma katar i boi się, czy to nie początek czegoś groźniejszego.
Z drugiej strony Ewa Michalska stara się zaplanować kolejne kroki. Mimo, że to spory wydatek, chce uzyskać certyfikat ISO.
Prowadzę działalność gospodarczą już od 25 lat, a od 15 lat są to także szkolenia – tłumaczy wolę walki o przetrwanie.
„Konsekwencje pandemii zostaną z nami na dłużej”
Firmą z dużym dorobkiem i tradycjami sięgającymi 1983 roku, jest też działający w Policach warsztat samochodowy „Pawlikiewicz i synowie”. Rodzinna firma specjalizuje się w naprawach powypadkowych i serwisowych.
To był bardzo trudny okres, takiego kryzysu jeszcze nasza firma nie miała – wspomina pierwsze miesiące pandemii Anna Pawlikiewicz. – Nasze obroty spadły o 40 procent.
Warsztat tracił klientów flotowych. Firmy zawieszały działalność lub ją ograniczały, ich pracownicy przechodzili na pracę zdalną, z domu.
Auta nie jeździły, nie psuły się, nie było kolizji, więc my nie mieliśmy co robić – mówi Anna Pawlikiewicz.
Sześciu pracowników było pełnych obaw. Część z nich samodzielnie utrzymuje rodziny z pracy w warsztacie.
Tak, widzieliśmy przerażenie w oczach ludzi, gdy przez kilka dni nie było dla nich pracy – wspomina Anna Pawlikiewicz.
Nie było jednak wątpliwości, by za wszelką cenę ich utrzymać. Nie jest bowiem tajemnicą, że w branży motoryzacyjnej dobrych fachowców zawsze brakowało. Ich utrata mogła zaważyć na przyszłości firmy.
Sięgnęliśmy po pięć tysięcy pożyczki z PUP i dopłaty do wypłat – mówi Anna Pawlikiewicz. – Te fundusze bardzo nam pomogły, chociaż myślę, że dołożylibyśmy nawet z własnych pieniędzy, by pracowników zostawić. Ich doświadczenie jest bezcenne.
Dziś sytuacja wciąż jest jeszcze daleka od tej sprzed pandemii. Klientów jest mniej.
To 70 procent tego, co przed kryzysem – szacuje Anna Pawlikiewicz.
Na razie nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić. Dlaczego? Zdaniem Anny Pawlikiewicz to konsekwencja wciąż trwającego kryzysu, ale także zmiany stylu pracy części firm.
Zauważyły, że część zadań można wykonać zdalnie – mówi przedsiębiorczyni. – Okazało się, że to oznacza dla nich oszczędności. Auta są mniej eksploatowane, mniej zużywa się paliwa, a firma jednak z powodzeniem działa. Nie wrócili do starego systemu. Myślę, że konsekwencje pandemii zostaną z nami na dłużej.